Quantcast
Channel: Dom nad jeziorem
Viewing all articles
Browse latest Browse all 471

Upiór w Berlinie 2

$
0
0
No tak, straszy mnie zaległy berliński Upiór. Już prawie miesiąc minął jak wybraliśmy się na widowisko słowno-muzyczne pt. „Das Phantom der Oper” w słynnym (choć dziś nieco podupadłym) Admiralpalast, a ja ciągle nie wiem, co o tym myśleć. Żeby uciąć wątpliwości – Webber to nie był. Jednak pod względem czysto muzycznym, a także szeroko rozumianego rzemiosła teatralnego (wokal, choreografia, kostiumy itp.) było wyraźnie lepiej niż w Filharmonii. Zabrakło natomiast dobrego pomysłu na treść. Wersja sprawiała wrażenie potpourri z powieści Gacka Leroux , tylko sceny zostały jakoś dziwnie przemieszane, np. sekwencja garderoba - przejście przez lustro prosto... na cmentarz - prawie zaraz potem scena na dachu - po niej dopiero bal, z którego uprowadzona jest Christine. Erik (miło, że miał tu chociaż własne imię) paradował w nieco oklepanej post-Webberowskiej pół-masce, której jednak nikt mu nie zamierzał ściągać aż do finału drugiego aktu (sic!). Ale najgorsze chyba było ogólne wrażenie, że się biedny zaangażował zupełnie nieproszony, zakochując się w kobiecie zajętej i wiernej swojemu narzeczonemu (czyli Raoulowi). I żadna maska nie miała nic do rzeczy - choćby przyszedł król "złotem paździany" i Apollo Belwederski w jednej osobie, to i tak nic by tam nie wskórał. Erik władował się jak ostatni desperat "między wódkę a zakąskę", a panna od początku do końca nie dawała mu złudzeń, że może liczyć na coś więcej niż przyjaźń. Nawet ten ostatni pocałunek z litości był wyjątkowo okrutny - Christine po prostu jak gdyby nigdy nic zdjęła mu tę maskę (pierwszy raz w całym przedstawieniu) i pocałowała, nawet nie mrugnąwszy okiem - jakby się dziwiła, że "to o to chodziło", a Upiór dla takiej błahostki zmarnował sobie życie ukrywając się w piwnicy. Było trochę cytatów z różnych oper (choć w bardzo irytującej aranżacji z dominującą perkusją), trzeba też dać plus za pomijaną zazwyczaj w adaptacjach postać Persa, ale podliczając wszystko razem - pomimo słabości technicznej - wygrywa u mnie wersja filharmoniczna, gdzie przynajmniej próbowano coś reinterpretować. Tutaj była raczej miałka bajeczka o dwojgu zakochanych pięknych i młodych (przynajmniej teoretycznie) ludziach, którzy opierają się pokusie w postaci jakiegoś gotycyzującego frustrata.

Miłym gestem w stronę widzów był fakt, że do programu dodawano płytę CD z utworami ze spektaklu, co stanowi gratkę zwłaszcza przy wersjach mało znanych. Jeśli miałabym się zastanawiać, czy doczekałam się mimo wszystko jakiegoś zaskoczenia, to chyba podałabym tu zakończenie – ale nie było to zaskoczenie pozytywne, a raczej kolejny stopień na drabince chaosu. Otóż: Christine przyjęła oświadczyny Raoula i właśnie żegna się z Operą. Wszyscy jej gratulują, a najbardziej Carlotta, która w końcu pozbyła się konkurentki w sposób satysfakcjonujący wszystkich. Na finał Christine wychodzi do zgromadzonych gości i śpiewa „Libiamo” z „Traviaty” – znów odegrane w myśl panującej tu naczelnej zasady, że odrobina perkusji jeszcze żadnemu z klasyków nie zaszkodziła. W sumie, pomyślałam, niezły komentarz do sytuacji, w której panna złapała bogatego męża. Opadła kurtyna, aktorzy ukłonili się. Publiczność już-już chciała wychodzić, kiedy jeden z aktorów (bodaj grający dyrektora teatru) zapowiedział bis, no to usiedliśmy jeszcze na chwilę. Orkiestra gruchnęła numer pt. „Maskenball”, czyli walc Straussa (znów z „umcykiem”); zespół odśpiewał i odtańczył, co miał do odśpiewania i odtańczenia, chociaż już wtedy zaczęły się dziać rzeczy nieco dziwne, bo w pewnej chwili Erik zaczął wyraźnie żartować sobie z Carlottą. Pomyślałam, że to po prostu aktorzy już wyszli z ról i dobrze się bawią całkiem prywatnie. Ale nie – „dyrektor” wyszedł znów na proscenium i zapowiedział, że „panna Christine Daae” wykona jeszcze jeden utwór – „Habanerę”. Panna Christine Daae, mind you, a nie Frau Deborah Sasson (dama w wieku post-Balzakowskim o głosie i emploi wyraźnie operetkowym, ale niech jej tam będzie). I przy tej „Habanerze” - uwiecznionej zresztą ku przestrodze dla potomnych na wspomnianej płycie – Christine zaczęła niedwuznacznie sobie flirtować zarówno z Raoulem (pan był z pierwszego zawodu tancerzem i wreszcie miał okazję sobie potańczyć), jak i z Erikiem. Czyli wyszło na to, że się nieboraczek Upiór nie tylko chwacko pozbierał z tą swoją odrzuconą miłością, ale wręcz został dobrym kolegą pary „gołąbeczków”, których połączyło dozgonne, bo dziecięce, uczucie… Swoją drogą, uświadomiłam sobie przy okazji, że po moim „narzeczonym” z przedszkola nie pozostało mi w pamięci nawet imię, tylko stara fotografia z jakiegoś nomen omen maskenballu (tych z podstawówki już lepiej pamiętam, ale nie pałam chęcią natychmiastowego odświeżania znajomości). Jak to fajnie, że jednak sztuka kłamie!

Czyli, reasumując, znów ktoś chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Mam jednak nadzieję, że twórcy kolejnych adaptacji opus magnum Gastona nie poddadzą się. Ja nawet te ich całkiem poronione pomysły lubię, na swój sposób.

Viewing all articles
Browse latest Browse all 471

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra